Ewangelina - 2012-01-10 20:17:34

Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. W trzymaniu się z dziewczyną za ręce najpiękniejsze jest to, że po chwili zapominasz, która ręka jest Twoja. Zapominasz, że są dwie, nie jedna.

Jonathan Carroll
Dziecko na niebie

I

1.

Linie… od kiedy się obudziłam, widzę jedynie linie. Wiją się przed moim wzrokiem niczym stado szaleńczych węży. Węży chcących jednym skurczem łuskowatej skóry zacisnąć się na mojej szyi, tym samym pozbawiając mnie szansy na złapanie oddechu. Krwistoczerwone, jaskrawe, łącząc się, tworzą fantazyjne wzory na suficie, kołdrze, ukwieconych zasłonach. Cokolwiek bym nie zrobiła, one i tak nie zaprzestają, ich krwistoczerwona barwa nie utraci w swej intensywnej jaskrawości.
Kiedy przymykam powieki, nadal je obserwuję. „Tak, widzisz je, prawda? Nawet nie próbuj zasłaniać oczu – nawet, jeżeli to zrobisz, linie nie znikną. Niech to będzie dla ciebie nauczka.” – usłyszałam damski, dość gruby jak na kobietę głos. „Kim jesteś?” spytałam. Czekam. Nie uzyskuję odpowiedzi, więc rezygnuję z zadania pozostałych pytań, które kołaczą się w mojej obolałej głowie.
Instynktownie odwróciłam wzrok na lewą stronę. Ujrzałam tam kobietę dość otyłą, ubraną w strój pielęgniarski, trzymającą strzykawkę wypełnioną płynem nieokreślonego koloru. W drugiej ręce zaś miała kilka zapisanych kartek. Podeszła do mnie, przywołując na swoje usta jak najszczerszy uśmiech, na jaki tylko – zapewne – było ją stać. Następnie przemówiła:
- Ty jesteś Suzanne Clinton, zgadza się?
„Skąd ta kobieta zna moje imię i nazwisko?” zadałam sobie sama pytanie. „Może należy do agencji, która ostatnio usiłuje zepsuć mi życie? W końcu oni wszyscy udają, względem mnie, miłych i przyjaznych.”
Kobieta podeszła mnie i przebiła igłą od strzykawki moją skórę. Ból przeszył całe ramię o boże jak boli ratujcie to trucizna robi mi się niedobrze. O widzę biel nieskazitelną nieznośną monotonną straszną biel…

internetowa.33 - 2012-01-14 23:17:37

Zapowiada się ciekawie... Właściwie nie wiem co pisać...

Ten ostatni akapit skojarzył mi się z piosenką Łez - Anastazja jestem d-.-b

Ewangelina - 2012-01-22 12:03:53

2.

Marlene była chodzącą kopią swoich rodziców.Lekko śniadą karnację odziedziczyła po ojcu, tak samo jak i duży wzrost. Błękitne oczy otrzymała od matki, podobnie jak i nieco garbowaty nos oraz niezbyt ładne, mało wydatne blade usta. Mimo, że była mieszańcem (ojciec toAmerykanin), oczy jej były idealnie orientalne, dlatego zawsze na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że jest Japonką. W tej chwili miała na sobie ciemnoczerwony, rozciągnięty pod wpływem wielu lat służby sweter, wielką białą koszulę z kołnierzykiem, którą można by wziąć za tunikę gdyby nie perłowe guziki wszyte z przodu w pionowym rzędzie. Nogi zdobiły granatowe jeansy-dzwony, a stopy przyodziane były w skarpetki w różnokolorowe, wszelakiej grubości paski. Ubierała się zgodnie z modą panującą w dzisiejszych czasach,czyli w 2046 roku. Marlene pod względem mody stanowiła wzór do naśladowania dlawielu uczennic gimnazjum  w Tokio, wktórym nadal praktykowano tę nudną zasadę noszenia mundurków, mimo że w wieluinnych szkołach w Japonii obowiązek ten został już dawno porzucony. Na nic zdawały się groźby rządu. Teraz, w czasie wojny z Polską w kraju panował taki chaos, że jeżeli rząd ustanowił jakieś nowe prawo, bardzo często po kilkumiesiącach poszło one w zapomnienie. A pilnowanie, by zostało one przestrzegane przez obywateli oraz różne instytucje, stało się rzeczą wręcz niemożliwą w wykonaniu. Być może dodatkową przyczyną tej rozprzestrzeniającej się anarchii stał się dopiero co rozpoczęty konflikt również z Anglią, który wciąż przybierał na sile i powodował nieprzyjemne napięcie pomiędzy krajami. A najgorsze było to, że zapoczątkowany trzy lata temu konflikt pomiędzy USA asojuszem pomiędzy Chinami a Koreą, powszechnie zwany "JA", coraz bardziej wtrącał się w sytuację pomiędzy Polską, a Japonią, a Wielką Brytanią.

    Najlepszym dowcipem było to, że Chiny i Korea zaprzeczały, że nazwa ich sojuszu pochodzi od Niemieckiego "Tak", bądź też polskiego słowa oznaczającego własną osobę, "siebie" wyjaśniając, iż jest to skrót, jednakże odmawiając rozszyfrowania go. Fakt ten stał się tematem wielu dowcipówi kąśliwych uwag na temat tego sojuszu. Uważano, że władze tych krajów wymyśliły tę nazwę po to, by sprawiać wrażenie inteligentnych, ale wrzeczywistości gospodarka Chin i Korei była zdecydowanie zacofana, jeżeli by porównać ją z innymi krajami. Nawet z Anglią, która przez wybuch wojny domowej oraz wielu buntów odnoszących się przeciwko rządowi,  gospodarka kraju osiągnęła stan krytyczny, ijak na razie nic nie wskazywało na to, by sytuacja ta miała się poprawić. Co prawda to prawda, oficjalnie głosząc, Niemcy robiły wszystko, by przywrócić wAnglii pierwotny porządek, ale zdaniem wielu nie była to pomoc prawdziwa. Najprawdopodobniej Niemcy tylko udawały, że są zapracowane w celu odbudowy gospodarki i usprawnienia władzy w Wielkiej Brytanii, w rzeczywistości jednak nie czyniąc nic ku temu, by sytuacja ta rzeczywiście się poprawiła. Najwięksi eksperci tworzyli dokumenty, spisywali umowy, robili wszystko, by ta "pomoc'wyglądała na jak najprawdziwszą, jednak nie wcielali ich w życie, ponieważ Niemcom zależało na zachowaniu swojego budżetu. Podobno Niemcom zależałojedynie na tym, by zyskać sympatię Anglii, by mogły na nią liczyć wtedy, kiedy w owym kraju też zacznie się dziać coś niepokojącego, albo będzie potrzebować wsparcia w bitwach w wypadku, jeżeli wojna dosięgnie też Niemców.

Można by pomyśleć,  że zachodni sąsiedzi Polski działają bardzonielogicznie. Przecież co im przyjdzie z pomocy ze strony kraju, który chwieje się pomiędzy anarchią a gwałtownym wzrostem śmiertelności? Otóż Anglia przezsplot wydarzeń sprzed kilku lat zyskała szacunek i uznanie prawie wszystkich mocarstw europejskich. Nie tyle co sama rozstrzygnęła konflikt pomiędzy Europąa Australią, co też pomogła osobiście wielu krajom w ich wewnętrznych, a także zewnętrznych problemach.

    Zabawne było również to, że Japonia nie czyniła żadnych starań ku temu,by ostudzić napięcie pomiędzy nią, a Anglią. Przecież była do tego zdolna,będąc jednym z najbardziej rozwiniętych państw na całym świecie. W ciągu kilku ostatnich lat w kraju Kwitnących Wiśni nastąpił gwałtowny rozkwit technologii,jakby przeczuwano, co się będzie działo w przyszłości i chciano się do tego przygotować, mimo że początkowo nic nie wskazywało na to, że Japonia i Polska będą kiedyś w konflikcie. Tak czy inaczej, nikt nie znał dokładniejszych,bardziej szczegółowych rozkazów wojskowych, tak samo jak i nikt nie wiedział,  dlaczego Japonia oszczędza Anglię, skoro Wielka Brytania sama się jej stawia. Może wie, że kraj ten ma kryzys gospodarczy oraz anarchię w kraju, i chce oszczędzić jej szkód? trochę To mało prawdopodobne - Japonia od zawsze była bezlitosna i atakowała każdego, kto się jej sprzeciwił.

internetowa.33 - 2012-01-22 20:06:21

Początki nigdy nie są łatwe. To wie każdy, który pisał coś dłuższego. Ale początki są potrzebne, żeby wprowadzić czytelnika w świat opowiadania, prawda? Nie przepadam za komentowaniem pierwszych rozdziałów, bo po prostu tego nie umiem. Ale dobra, spróbuję:
Podziwiam to, jak łatwo przeszłaś z opisu bohaterki do komplikacji politycznych. Nawet się nie zorientowałam, kiedy! Na prawdę.
Oprócz literówek i zjedzonych spacji było niewiele błędów, a dodając fajny pomysł i wprowadzenie, jest dobrze.
Ehh... Mówiłam, że nie umiem komentować początków...

Lekko śniadą karnację odziedziczyła po ojcu (...) (ojciec to Amerykanin)

Amerykanie mają śniadą karnację? o.O

konflikt pomiędzy USA a sojuszem pomiędzy Chinami a Koreą, powszechnie zwany "JA"

To tylko fragment piekielnie długiego zdania. Teraz, jak to czytam, wszystko wydaje się w porządku, ale za pierwszym razem się pogubiłam... Ja bym to przeistoczyła na to:
konflikt USA z sojuszem pomiędzy Chinami a Koreą, powszechnie zwanym "JA"

Nawet z Anglią, która przez wybuch wojny domowej oraz wielu buntów odnoszących się przeciwko rządowi,  gospodarka kraju osiągnęła stan krytyczny

To długie zdanie, dlatego na początku błędu za bardzo nie widać, ale go wyłapałam. Otóż chodzi o to, że po usunięciu wtrącenia będzie:
Nawet z Anglią gospodarka kraju osiągnęła stan krytyczny
To można by napisać tak:
Nawet z Anglią, której gospodarka, przez wybuch wojny domowej oraz wielu buntów odnoszących się przeciwko rządowi, osiągnęła stan krytyczny

Ewangelina - 2012-01-23 18:26:31

Amerykanie mają śniadą karnację? o.O

Nie wszyscy Amerykanie pocohdzą z Afryki. ;)

To tylko fragment piekielnie długiego zdania. Teraz, jak to czytam, wszystko wydaje się w porządku, ale za pierwszym razem się pogubiłam... Ja bym to przeistoczyła na to:
konflikt USA z sojuszem pomiędzy Chinami a Koreą, powszechnie zwanym "JA"

Masz rację, chyba.
Dziękuję i za pochwały, ale najbardziej za krytykę i porady. ;)
Pozdrawiam,
Pytalska

internetowa.33 - 2012-01-23 19:27:18

Pytalska napisał:

Dziękuję i za pochwały, ale najbardziej za krytykę i porady. ;)

Nie ma za co :)
Jeśli chodzi o to drugie to mam po prostu wyrobiony już zmysł bety ;)
Każdy potrzebuje kogoś, kto wytknie błędy, ja też mam kogoś takiego :D

Ewangelina - 2012-01-23 19:34:22

Jeśli chodzi o to drugie to mam po prostu wyrobiony już zmysł bety

Hm, to tak samo, jak ja. ;)

Black Star - 2012-01-23 21:32:32

tematyka na pewno ciekawa, oryginalna - mam nadzieję, że równie interesująco będzie dalej. co do fabuły to poczekam na dłuższy tekst, żeby się wypowiadać.
a tutaj na szybko (bo ostatnio z czasem u mnie cienko ;P) z rzeczy technicznych:

Pytalska napisał:

Marlene była chodzącą kopią swoich rodziców.

coś zgrzyta: rodzice = dwie osoby; chodząca kopia = jedna osoba.
poza tym, nie była chodzącą kopią żadnego z nich, jeśli miała trochę cech jednego, a trochę długiego, bo kopia = coś identycznego. powiedziałbym raczej była "idealną wypadkową" swoich rodziców, albo "na pierwszy rzut oka było widać, że była córką swoich rodziców".

Pytalska napisał:

Błękitne oczy otrzymała od matki, podobnie jak i nieco garbowaty nos oraz niezbyt ładne, mało wydatne blade usta

'i' jest niepotrzebne, jeśli potem następuje dalsze wyliczanie.

Pytalska napisał:

Mimo, że była mieszańcem (ojciec toAmerykanin)
dzisiejszych czasach,czyli w 2046 roku
Marlene pod względem mody stanowiła wzór do naśladowania dlawielu

jakiś głodny stwór pożarł spację ;) jest tego więcej, ale nie wypisuję, bo wiadomo o co chodzi ;)

Pytalska napisał:

rząd ustanowił jakieś nowe prawo, bardzo często po kilkumiesiącach poszło

wystarczy 'szło','poszło' jest bardziej przeszłe niż 'ustanowił', a wiadomo, że najpierw to prawo musiało być ustanowione a dopiero potem mogło gdziekolwiek pójść.

Pytalska napisał:

niemożliwą w wykonaniu.

do wykonania

Pytalska napisał:

Podobno Niemcom zależałojedynie na tym, by zyskać sympatię Anglii, by mogły na nią liczyć wtedy, kiedy w owym kraju też zacznie się dziać coś niepokojącego, albo będzie potrzebować wsparcia w bitwach w wypadku, jeżeli wojna dosięgnie też Niemców.

strasznie dłuuuugie zdanie, może ładniej by było je rozbić na dwa?

Ewangelina - 2012-02-03 12:44:22

Black Star, dziękuję! ;)

Black Star - 2012-02-04 11:54:27

proszę :)
będzie więcej?

Ewangelina - 2012-02-04 13:02:22

Tak, jak tylko na komputer przepiszę.

internetowa.33 - 2012-02-04 16:19:52

To przepisuj, kochana, bo chcemy więcej! :D

Ewangelina - 2012-02-08 21:38:08

3.

Sandra leżała w łóżku. Pod świeżą, białą szpitalną kołdrą znajdowało się jej wątłe ciało. Rozmyślała nad wieloma sprawami, do czasu…
Drzwi od klinicznej, niewielkiej salki otworzyły się – powoli i łagodnie. Sandra usiadła na łóżku, wyczekując, aż zdoła zobaczyć twarz swojego gościa. Wkrótce jej oczom ukazał się obraz mężczyzny ubranego w schludny garnitur z żabotem. W prawej ręce trzymał czerwoną różę.
-Witaj, Sandro – mówiąc to, człowiek ten włożył kwiat do wazonu stojącego na parapecie. Dziewczynę zszokowało to nietypowe i aż nazbyt śmiałe zachowanie gościa.  – Chciałbym z tobą porozmawiać. Chyba, mam taką nadzieję, nie przeszkadzam?
-Czego pan chce? – spytała z irytacją.
-Oh, a z jakiej racji atakujesz mnie, na samym wstępie, takim tonem? – mina mężczyzny zastygła w półuśmiechu.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Jak tam twoje oczy? – spytał z udawaną troską. – już nie widzisz tych linii?
Rzeczywiście – pomyślała – od rana już nie mam tej dolegliwości.
-Lepiej – rzekła oschle.
-Wiesz, co to za choroba?
-A skąd mam to niby wiedzieć?
-Lekarz ci nie mówił?
-On nie chce mi nic zdradzać. Za to moim rodzicom – owszem. Za to oni nie chcą ze mną w w ogóle rozmawiać.
-Oh, a to dlaczego?
-Pan się mnie pyta? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Cóż, tak czy inaczej, trzeba ci widzieć, że te linie już nie wrócą. To dolegliwość, która zapoczątkowywuje początek pewnej… - mężczyzna zdawał się szukać odpowiedniego słowa – mocy. Tak, mocy. – ucieszył się, że udało mu się to określić, dlatego na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Mocy? Ja mam jakąś moc? – Sandra spytała z niedowierzaniem.
-Tak, mocy. A jest nią zdolność wnikania w umysły innych i manipulowania nimi.

internetowa.33 - 2012-02-09 20:34:10

Jej! Jak fajnie - nowy rozdział!
I znamy już oba imiona bohaterek :D
Fajna zdolność, nie ma co :) I może Sandra użyje jej do zmanipulowania pracowników szpitala tak, żeby ją wypuścili! :D Tak, wiem, fantazjuję, wybiegam w przyszłość i zobaczę z czasem ;)
Błędów raczej nie zauważyłam.
Do przeczytania!

Ewangelina - 2012-02-14 17:46:03

Dizekuję za komentarz. ;)


4.


Z pamiętnika Barry'ego.

Twoje zastygłe w bezruchu ciało leży na dośc wielkim, szpitalnym łózku. A ręce i nogi, pozbawione życia, obwiązane niezliczoną ilością rurek i kabli, wijących się po twoim ciele niczym stado kąsających węży. Przykryta delikatną materią nieskazitelnie białego prześcieradła, leżysz tak, zapewne pozbawiona trosk i niepokojów - skupiska natrętnych myśli, które w tym samym czasie roją się w głowach wszystkich twoich bliskich. W głowach tych wszystkich, którzy przeżyli z tobą dnie i radości i smutku. Oni wszyscy tracą zmysły, bo wciąż zaprzątają sobie myśli twoim stanem... tylko nie ty - ta, która odpowiedzialna za ich zmartwienia. Dlaczego to takie niesprawiedliwe?
Nawet nie raczysz mnie swym spojrzeniem, prawda? Ale ja widzę cię, obserwuję twoją osobę od kilku godzin, za wielkimi, masywnymi drzwiami. Stoję tak, w bez ruchu, z policzkiem przylepionym do szklanej szyby, okiem zwróconym na twoją osobę. Tak chciałabym przebic tę mentalną blokadę, jaką stanowiły dla mnie te masywne drzwi. Próbuję je pchnąc, jednak daję za wygraną, poznając ich ciężar. Widzę, jak twoja blada ręka wysuwa się spod białego prześcieradła, a z czubka palca, kropla za kroplą, sączy się czerwonokrwista ciecz.
Wspomnienie tamtej chwli wciąż tkwi mi przed oczami. Wspomnienie tak wyraziste, prawie że aż namacalne. Świst przejeżdzającej cieżarówki przecinajacej powietrze z nieodgadnioną szybkością i ta dezorientacja, która mnie zaatakowała, kiedy to odwróciłam się w lewą stronę, a ciebie tam nie było. I mnóstwo niewypowiedzianych emocji splątanych w szok, kiedy to podnosząc wzrok przed siebie, ujrzałam twoje ciało na ulicy, zatopione w kałuży krwi, oraz jasnowłose loki rozproszone na granatowej jezdni. Postrzępiony materiał hipisowskiej torby oraz kilka mało ważnych przedmiotów, które się weń mieściły rozsypane na ulicy. Dźwięk syreny karetki pogotowia, przeciskający się przez przewód słuchowy oraz nieznośnie swidrujący myśli, wzbogacając je o dezorientację.


Widzę, jak świdrujesz wzrokiem biel sufitu. Widzę twoją bezradnośc i zupełną dezorientację. Zauważam grymas cierpienia rodzacy się na twoich delikatnych ustach, które po chwili otwierają się gwałtownie. Wiem, że chcesz krzyknąc, lecz z twoich ust wydobywa się jedynie cichy chryp. Z paniki samoczesz się wśród skupiska rurek i przewodów, plątając się jeszcze bardziej - po chwili jednak jeden z lekarzy podchodzi do ciebie i nagle zapadasz ponownie w niespokojny sen.

internetowa.33 - 2012-02-15 20:28:30

Hmm... Robi się coraz bardziej tajemniczo... Kolejna postać...? A może to już jakaś znana... Ej, zaraz! Hipisowska torba? To aby nie Marlene? A... Nie... A może? Yh!
A teraz błędy (muszę jakoś odciągnąć moje myśli od problemu potrąconej dziewczyny, bo zwariuję :D)
Może czegoś nie zrozumiałam, ale to jest wpis z pamiętnika Barry'ego. Barry to imię męskie. Więc czemu, u diabła, tam są formy: chciałabym, odwróciłam się czy ujrzałam?

Pytalska napisał:

W głowach tych wszystkich, którzy przeżyli z tobą dnie i radości i smutku.

Przed drugim 'i' przecinek.

Pytalska napisał:

Nawet nie raczysz mnie swym spojrzeniem, prawda?

Nie pasowało by bardziej uraczysz?

Pytalska napisał:

A ręce i nogi, pozbawione życia, obwiązane niezliczoną ilością rurek i kabli, wijących się po twoim ciele niczym stado kąsających węży.

Tu nie ma orzeczenia... Tak jakbyś chciała coś powiedzieć i tak wczuła się w to zdanie, że o tym zapomniałaś... Może tak:
A ręce i nogi, pozbawione życia, obwiązane niezliczoną ilością rurek i kabli, wijących się po twoim ciele niczym stado kąsających węży.

Pytalska napisał:

Stoję tak, w bez ruchu,

Bezruchu razem.
Widziałam gdzieś jeszcze jakiś interpunkcyjny, ale nie mogę go teraz wyłapać... Może tylko mi się wydawało...?

Black Star - 2012-02-16 11:18:34

ten fragment podobał mi się chyba do tej pory najbardziej, bardzo ładne, plastyczne zdania, jest nastrój i barwne opisy. czytałam z przyjemnością i bardzo płynnie.

dołączę się z tej okazji do betowania :D

Pytalska napisał:

Twoje zastygłe w bezruchu ciało leży na dośc wielkim,
szpitalnym łózku
przebic tę mentalną blokadę

tu i w kilku podobnych brakuje ogonków, kreseczek i innych polskich znaków; to pewnie z niedopatrzenia, więc tylko sygnalizuję, nie poprawiam.

Pytalska napisał:

zapewne pozbawiona trosk i niepokojów - skupiska natrętnych myśli, które w tym samym czasie roją się w głowach wszystkich twoich bliskich.

coś mi tu zgrzyta, całe zdanie jest fajne i ładne, ale najpierw jest liczba mnoga (troski, niepokoje), a potem pojedyncza (jedno skupisko). może raczej:
pozbawiona trosk i niepokojów - skupisk natrętnych myśli...
albo
pozbawiona trosk i niepokoju - skupiska natrętnych myśli...
albo
pozbawiona troski i niepokoju - skupiska natrętnych myśli...

Pytalska napisał:

którzy przeżyli z tobą dnie i radości i smutku.

dni

Pytalska napisał:

ta, która odpowiedzialna za ich zmartwienia.

ta, która jest odpowiedzialna za ich zmartwienia
albo
ta odpowiedzialna za ich zmartwienia

Pytalska napisał:

w bez ruchu

bezruchu, ale to już internetowa.33 napisała :)

Pytalska napisał:

Świst przejeżdzającej cieżarówki przecinajacej powietrze z nieodgadnioną szybkością i ta dezorientacja,

przecinek przed przecinającej (bo imiesłów)

Pytalska napisał:

kilka mało ważnych przedmiotów, które się weń mieściły rozsypane na ulicy.

przecinek po mieściły (bo wtrącenie)

Pytalska napisał:

Widzę twoją bezradnośc i zupełną dezorientację.

dezorientacja się powtarza 3 razy w tym fragmencie

Pytalska napisał:

Z paniki samoczesz się wśród skupiska rurek i przewodów

szamoczesz

Ewangelina - 2012-02-16 18:07:46

Dziękuję, moje kochane, za zbetowanie! ;) Jak będę miała czas, to owe błędy poprawię.

Aha, i za luźne opinie Pytalska dziękuje również. Cieszy się niezmiernie, że fragment się spodobał.
Internetowa, chętnie napisałabym coś wyjaśniającego, aczkolwiek nie chcę Ci psuc niespodzianki.

Black Star - 2012-02-19 22:32:44

zawsze do usług :)
czekam na więcej, miło jest w końcu mieć kogoś, kto regularnie pisze ^^

Ewangelina - 2012-02-22 08:11:09

A jak się BS spodobał fragment, którego nie skomentowała?

internetowa.33 - 2012-02-22 20:46:27

Pytalska napisał:

Internetowa, chętnie napisałabym coś wyjaśniającego, aczkolwiek nie chcę Ci psuc niespodzianki.

Ahh... No niespodzianka ważna rzecz... Jakoś to wytrzymam ;)

Black Star - 2012-02-22 23:05:58

Pytalska napisał:

A jak się BS spodobał fragment, którego nie skomentowała?

skoro nie skomentowała to znaczy, że brakowało czasu żeby się w niego zagłębić i przeczytałam pobieżnie tylko aby wiedzieć o co chodzi ;) tak więc nie bardzo stać mnie tutaj do głębszych opinii. z reguły, jeśli coś czytam, to staram się wypowiedzieć, bo wiem, że autor na to liczy.

Ewangelina - 2012-03-02 20:34:18

II

1.
Stała na balkonie. W jednej ręce trzymała filiżankę kawy, zaś w drugiej – zeszyt z zapisanymi drobnym maczkiem, nieco pomiętymi, stronicami. Obserwowała, jak słońce powoli wysuwa się na nieboskłon. ‘Kiedyś ta kawa wypali dziurę w moim brzuchu” – pomyślała, a wiatr rozwiewał jej długie, rude włosy, które ta związała w koński ogon. Chciała w ten sposób jakoś je ogarnąć, jednak, niestety, wiatr i tak zrobił swoje i sprawił, że włosy kwitnąca blondem i pomarańczem fryzura nie mogła zdradzić po sobie, że przeżyła dziś już – niejedno - czesanie.
Wciąż męczyło ją jedno – to, co powiedział jej Barry, kiedy przyszedł do szpitala z wizytą. Rzekł coś zupełnie absurdalnego, następnie zaś wyszedł bez słowa, ot tak, po prostu. „Czy tak się zachowują prawdziwi mężczyźni?” – zastanawiała się, pod postacią pytania retorycznego, z oburzeniem.
Tak rozmyślała, do czasu, aż usłyszała dzwonek do drzwi. Z ociąganiem opuściła balkon, zamknęła za sobą szklane drzwi i przeszła do hallu. Przekręcając zamek, rozmyślała wciąż o tym samym i nie skrywała oburzenia przed samą sobą.
Kiedy już otworzyła drzwi wejściowe, nieco zaskoczył ją  ów widok. Otóż jej oczom objawił się wizerunek starszej o dwa lata siostry, zakonnicy – duchownej, której nie widziała od roku. Albo i więcej.
-Sandro, witaj! – rzekła uradowana mniszka. – wiesz, razem z koleżanką z zakonu przybyłyśmy do Castle Rock, by rozpocząć pracę w szpitalu psychiatrycznym, w oddziale dziecięcym. Dlatego uznałam, że grzechem byłoby nie złożyć u Ciebie wizyty.
-Cześć… to znaczy… szczęść Boże, Luizo. Wejdź, nie stój tak w tym progu.
- To bardzo uprzejmie z Twojej strony. – zakonnica uśmiechnęła się do krewnej i weszła do pomieszczenia. Zdjęła kurtkę i powierzyła ją Sandrze, ta zaś powiesiła ją na wieszaku wiszącym na ścianie po lewej.
- Znalazłam odpowiedni ustęp dla ciebie. – Mówiąc to, Luiza otworzyła niewielką, czarną torebkę i wyjęła Pismo Święte. – przekartkowała i zatrzymała się na jednej ze stron, zaczynając czytać. – „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!”

Graż - 2012-03-02 20:56:58

Pytalska napisał:

po lewo.

po lewej :)
Ciekawe, czekam na dalsze części :D!

Ewangelina - 2012-03-02 20:59:11

Błąd poprawiłam, dziękuję za sugestię. ;)

internetowa.33 - 2012-03-05 16:17:58

Pytalska napisał:

wiatr rozwiewał jej długie, rude włosy, które ta związała w koński ogon.

Moim zdaniem lepiej by brzmiało włosy związane w koński ogon

Pytalska napisał:

włosy kwitnąca blondem i pomarańczem fryzura nie mogła zdradzić po sobie

Na początku się włosy wplątało. I lepiej by było nie zdradzała po sobie .

Ahh... Nie mogę się doczekać kolejnej części! Bo nie wiem o co chodzi. Co się dzieje. Się dowiedzieć muszę! :D

Ewangelina - 2012-04-04 19:39:26

Gdziekolwiek się obejrzała, widziała wielki, ciemny, zagęszczony od drzew o dość grubych pniach las. Przez zasłonę zbudowaną z liści i drzew ich koron prześwitywało zalednie kilka wstąg światła, rzucających się na miękką ściółkę leśną. Klara spojrzała na swoje ręce - w jednej z nich mocno ściskała nóż z elegancko rzeźbioną rączką. Krople krwi zdobiące jego czubek mieniły się swoją subtelną czerwienią z blasku mało widocznego słońca. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy w wyrazie niedowierzania i strachu. Chciała otworzyć dłoń, by wypuścić narzędzie zbrodni ze swojej drobnej, bladej ręki, jednak w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób nie mogła tego zrobić. Albo nie chciała, albo ciało odmawiało jej posłuszeństwa - niestety, nie potafiła skupić się na swoich myślach, dlatego nie wiedziała, która z tych opcji jest prawdziwa. Zamiast tego nerwowo świdrowała wzrokiem otoczenie. Chciała krzyknąć - jednak kiedy próbowała rozbudzić w gardle drgania, z jej ust wydobył się mało słyszalny nawet dla niej samej pisk. Chciała pobiec jak najdalej od tego absurdu, jednak nogi zdawały się jej tak ciężkimi, że z wielkim trudem zrobiła cztery kroki, na dodatek bardzo się przy tym męcząc. Zza pleców dobiegł ją szum liści targanych przez wiatr, a po kilku sekundach - jakiś cichy, zmysłowy głos nawołujący jej imię, który wydawał się Klarze dziwnie znajomym, jednak nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd go znała. Głos ten był lekki i kuszący; w końcu przeistoczył się w nucenie, a potem w powolną, majestatyczną melodię, która mimo subtelności dźwięków przyprawiała dziewczynę o nieprzyjemne ciarki na plecach, a po jakimś czasie - o nieznośny ból głowy. Nagle liście drzewa rosnącego naprzeciwko niej zaszumiały, a spomiędzy nich wyłoniła się niewyraźna sylwetka. Klara cofnęła się o krok, oddychając niespokojnie. W jednej, niespodziewanej chwili nieodgadniona postać pojawiła się przy jej ciele. Poczuła lekkie ukłucie w sercu, które w końcu przybrało na sile - jakby tysiące małych, ostrych noży otoczyło je, powoli wbijając się w jego miękką konsystencję. Ból rozrósł się na całą klatkę piersiową, paraliżując po kolei tułów, nogi, stopy, całe ciało, w końcu - umysł. W środku cała krzyczała, jednak na zewnątrz można było zobaczyć tylko ubraną na zielono, trzeźwo stojącą dziewczynę. Klara zobaczyła ją w szabli trzymanej przez przyodzianą w nieskazitelną biel postać - tak, to na pewno była ona. "Dlaczego wyglądam tak normalnie?" zadała sobie pytanie, podczas kiedy, zwijając się z bólu, utraciła panowanie nad nogami i upadła na ziemię. Spojrzała na swoje ręce - pokrywała je metaliczna, czerwonokrwista ciecz, powoli rozlewająca się po rękach i reszcie ciała. Już nie wiedziała, czy to, co czuła było bólem, czy zwyczajną dezorientacją. Obraz, który wcześniej widziała tak wyraźnie - drzewa rosnące jedno przy drugim - zaczął rozlewać się w jedną, brązowo - zieloną plamę, która w końcu pociemniała, aż Klara miała przed sobą jedynie czerń, w której nie można było dostrzec żadnych przedmiotów. Dziewczyna, wcześniej nie mogąca wydobyć z siebie żadnego dźwięku, tym razem krzyknęła przeraźliwie. Jej głos rozprzestrzenił się po całym lesie.
- Klra, obudź się! To był tylko zwykły sen! - Dziewczyna poczuła, jak czyjeś chude dłonie dotykają jej czoła i policzek, jakby ich właścicielka chciała sprawdzić, czy nie ma gorączki. Przypomniała sobie wnet, jak matka robiła tak kiedyś każdego wieczora, kładząc córkę do snu. Dobrze wiedziała, że te chwile nie powrócą, dlatego odtrąciła od siebie ręce nieznajomej, jednocześnie pozbywając się natrętnych wspomnień. Klara gwałtownie podniosła głowę i usiadła, opierając się na rękach. Kiedy ktoś zapalił światło, te wypełniło szczelnie cały pokój. Poczuła dotkliwe ukłucia w źrenice - zamknęła oczy, jednak ból nie ustąpił. W końcu po jakimś czasie otworzyła oczy i przyzwyczaiła się do jasności, dzięki czemu ujrzała twarz swojej towarzyszki. Rozczochrane, nierówno obcięte, krótkie blond włosy o nienaturalnie jasnym odcieniu, blada, drobna twarz, szare, niemal przezroczyste oczy - tak, to była Louiza. Klara uśmiechnęła się do przyjaciółki i rozejrzała wokół. Gdziekolwiek powędrował jej wzrok, widziała wpatrzone w nią twarze współlokatorek. Ich spojrzenie, wyrażające napięcie oraz skupienie, wlepione były w twarz "gwiazdy dzisiejszej nocy". Ów poważny nastrój nie trwał zbyt długo, bowiem po chwili całe towarzystwo wybuchło śmiechem aby, jak się mogło zdawać, nieco rozluźnić sytuację i przerwać tę grobową ciszę.
- Wcześniej lunatykowanie Samanthy, teraz twój krzyk... co jeszcze zbudzi nas tej nocy? Cokolwiek to będzie, nie zdziwi mnie. - jako pierwsza odezwała się jedna z dziewcząt stojących po prawej stronie łóżka Klary.
- Już dochodzi trzecia, a my musimy wstać przed szóstą. Bardzo wam dziękuję - zirytowała się brunetka stojąca w najodleglejszej części sypialni.
- Mogłaś spać przez południem i wieczorem, tak, jak my to zrobiłyśmy. Jednym słowem, trzeba odpoczywać wtedy, kiedy jesteśmy wolne i mamy do tego okazję... a nie flirtować z nauczycielem śpiewu. - zripostowała Louiza. - Och, zapomniałam, przecież narzekanie na innych to twój chleb powszedni, nawet, jeżeli sama nie jesteś fair w stosunku do innych!
Ostatnie trzy stwierdzenia nieco zirytowały brunetkę.
- Wiesz, ja chociaż...
Nie zdołała dokończyć, bo Klara przerwała jej w pół zdania.
- Nie wiem, jak wy, ale ja mam nadzieję, że zdążę się jeszcze wyspać przez te niecałe trzy godziny. Elizabeth, Louizo, odpuśćcie sobie, głowa mi pęka... i naprawdę, naprawdę przepraszam, ża was obudziłam. - Klara już miała skończyć, gdy nagle do głowy wpadł jej pomysł. - Wiecie, co? Wynagrodzę wam to. Co powiecie na lody u Cullena, jutro wieczorem? Oczywiście, ja stawiam.
- W sumie, to nie twoja wina, a Samanthy... jakieś dwadzieścia minut temu niespodziewanie wstała z łóżka i wpadła na drzwi od komody, a huk przy uderzeniu był tak głośny, że obudził nas wszystkie... - w tym momencie kilka dziewcząt zachichotało - no, prawie wszystkie. Ty spałaś jak kamień, Samantha również się nie obudziła. Tak czy inaczej, od tamtej pory żadna z nas nie zmrużyła oka. Kto wie, być może obudzeni zostali też inni mieszkańcy internatu. - Wszystko wyjaśniła dziewczyna w długich, falowanych włosach, które opadały pasmami na jej plecy i ramiona.
- Skoro mowa o Samancie, gdzie ona teraz jest? - spytała Louiza.
- W łóżku, a gdzie indziej? Ja z Joan położyłyśmy ją zaraz po tym wypadku... - mówiąc to, kasztanowłowa, najstarsza z obecnych przygryzła dolną wargę, by stłumić śmiech. Następnie położyła się do własnego łóżka, zachęcając tym samym inne do tego, by zrobiły tak, jak ona. Kiedy światło zostało zgaszone i dało się słyszeć pierwsze pochrapywania, Elizabeth, ni stąd, ni zowąd spytała:
- Klara, to co w końcu z tymi jutrzejszymi lodami? Aktualne?

internetowa.33 - 2012-04-05 20:55:56

Pytalska napisał:

Przez zasłonę zbudowaną z liści i drzew ich koron prześwitywało zalednie kilka wstąg światła

z liści i koron drzew

Pytalska napisał:

Krople krwi zdobiące jego czubek mieniły się swoją subtelną czerwienią z blasku mało widocznego słońca.

Krople krwi,zdobiące jego czubek, mieniły się swoją subtelną czerwienią w blasku mało widocznego słońca.

Pytalska napisał:

Zamiast tego nerwowo świdrowała wzrokiem otoczenie.

świdruje to się raczej człowieka niż otoczenie... i niekoniecznie nerwowo. może:
Zamiast tego nerwowo przeczesywała wzrokiem otoczenie. ?

Pytalska napisał:

W jednej, niespodziewanej chwili nieodgadniona postać pojawiła się przy jej ciele.

moim zdaniem lepiej brzmiałoby nieznajoma postać

Pytalska napisał:

Obraz, który wcześniej widziała tak wyraźnie - drzewa rosnące jedno przy drugim - zaczął rozlewać się w jedną, brązowo - zieloną plamę

brązowo-zieloną

Pytalska napisał:

- Klra, obudź się!

Klara ;)

Pytalska napisał:

po chwili całe towarzystwo wybuchło śmiechem aby, jak się mogło zdawać, nieco rozluźnić sytuację i przerwać tę grobową ciszę

przed "aby" przecinek

Pytalska napisał:

Cokolwiek to będzie, nie zdziwi mnie. - jako pierwsza odezwała się jedna z dziewcząt stojących po prawej stronie łóżka Klary.

"Jako" z wielkiej

Pytalska napisał:

a nie flirtować z nauczycielem śpiewu. - zripostowała Louiza.

bez kropki po "śpiewu"

Pytalska napisał:

przecież narzekanie na innych to twój chleb powszedni, nawet, jeżeli sama nie jesteś fair w stosunku do innych

przecież narzekanie na innych to twój chleb powszedni, nawet, jeżeli sama nie jesteś fair w stosunku do ludzi

Pytalska napisał:

internatu. - Wszystko wyjaśniła dziewczyna w długich, falowanych włosach, które opadały pasmami na jej plecy i ramiona.

moim zdaniem bez "wszystko". wtedy "wyjaśniła" z małej i bez kropki po "internatu"

Pytalska napisał:

mówiąc to, kasztanowłowa, najstarsza z obecnych przygryzła dolną wargę

kasztanowowłosa i przecinek po "obecnych"

Już porządnie zaczynam się gubić... Za dużo bohaterów, za dużo! Mam kiepską pamięć, jeśli chodzi o przypisywanie imion odpowiednim wydarzeniom i, co gorsza, wyglądom. Po prostu nie wiem, co się dzieje. Za dużo tego, jak dla mnie...

Ewangelina - 2012-04-06 20:05:06

internetowa.33, wcale nie musisz czytać. ;) Bo po tym pozostało mi jeszcze jedno przedstawienie nowych postaci. Jeżeli bedziesz się męczyć - może lepiej sobie darować?
A za błędy dziękuję. Jak będę miała czas, to poprawię. ;)
Pozdrawiam,
Joanna

Black Star - 2012-04-06 21:19:08

tego, co wymieniła internetowa.33 już nie powtarzam, z takich innych rzeczy, które rzuciły mi się w oczy:

Pytalska napisał:

Krople krwi zdobiące jego czubek mieniły się swoją subtelną czerwienią z blasku mało widocznego słońca.

"swoją" jest niepotrzebne, bo to jest oczywiste, nie trzeba tego podkreślać.
i chyba chodziło o "w blasku mało widocznego słońca słońca" ewentualnie "z blaskiem..."

Pytalska napisał:

Chciała otworzyć dłoń, by wypuścić narzędzie zbrodni ze swojej drobnej, bladej ręki, jednak w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób nie mogła tego zrobić. Albo nie chciała,

chciała - nie chciała?

Pytalska napisał:

Klara zobaczyła ją w szabli trzymanej przez przyodzianą w nieskazitelną biel postać - tak, to na pewno była ona.

zobaczyła jej odbicie?

Pytalska napisał:

Dziewczyna poczuła, jak czyjeś chude dłonie dotykają jej czoła i policzek,

dotykają (kogo, co?) czoła i policzków/policzka

natomiast co do ilości bohaterów, mnie ilość bohaterów nie przeszkadza, jest okej, przynajmniej zapewnia to historii barwność. :) byleby wszystkim poświęcać odpowiednio dużo uwagi i żeby potem udało Ci się ich wszystkich połączyć w całość.

internetowa.33 - 2012-04-09 23:05:48

Pytalska, to nie tak, że się męczę, tylko... może po prostu trochę gubię ;) Raczej wątpię, żebym zrezygnowała, bo mnie będzie zżerało od środka, co też się dalej wydarzy ^^

Ewangelina - 2012-05-08 21:10:52

Zapadał zmierzch. Zachodzące słońce nikło powoli za wysokimi koronami drzew, tworząc złocistoczerwone łuny na nieboskłonie. Jednak, mimo tak późnej pory dnia wiatr nie ustawał w sile - wciąż szalał tak, jak w południe. Szastał gałęziami drzew otaczających potężny, wzniesiony na obszernym, okrytym warstwą zimnego, śnieżnobiałego puchu budynek - mający co najmniej z osiem pięter, z wielkim, spadzistym dachem szczycił się opinią najdroższego instytutu w tej części Phoenix.
Przed wielką, nieco zardzewiałą, prowadzącą na teren owej posiadłości furtką, stał w podeszłym wieku mężczyzna z przyjaznymi rysami twarzy, przyodziany w brązowy, sięgający do kolan płaszcz. Miał czarne, starannie wypastowane eleganckie buty oraz niezbyt do nich pasujące znoszone jeansy. Lewą rękę trzymał w głębokiej kieszeni płaszcza, drugą zaś ściskał chudą rączkę dziewczynki. Opatulone grubym, kolorowym szalikiem dziecko miało może z dziesięć lat, oraz drobną budowę ciała, która wręcz tonęła w wielkiej, białej kurtce.
Starszy mężczyzna wziął głęboki oddech. Jego bystry wzrok powędrował ku twarzy dziewczynki, odczytując z niej mieszane uczucia - coś na wzór niepewności mieszającej się ze swego rodzaju lękiem. Staruszek uśmiechnął się, ścisnął rączkę dziewczynki jeszcze mocniej, jakby chcąc tym nieznacznym gestem dodać jej ździebko otuchy, następnie zaś nacisnął zardzewiałą klamkę starej furtki, która zaprosiła ich do środka przeciągłym skrzypnięciem. Mężczyzna oraz dziewczynka - ten pierwszy pewnym, zdecydowanym krokiem, jego towarzyszka zaś nieśmiało stawiając maleńkie kroczki - weszli na zachwycający w rozmiarach teren, stając oko w oko z masywnym, opatulonym śniegiem posępnym budynkiem. Przeszli przez długą, dzielącą ich od drzwi do budynku ścieżkę, ugniatając biały, skrzypiący pod ich stopami śnieg. Następnie, zaproszeni przez stojącego w drzwiach starszego oraz równie miłego, przyodzianego w granatowy garnitur mężczyznę, opuścili wiatr oraz ziąb panujące na dworze, a powitali ciepło przytulnego, choć wielkiego pomieszczenia.

Ewangelina - 2014-10-01 19:52:18

Uwaga, tekst poddałam metamorfozie.

I rozdział <klik> - czytajcie od dołu!

II rozdział (początek):

Gdziekolwiek się obejrzała, widziała wielki, ciemny, zagęszczony od drzew o dość grubych pniach las. Przez zasłonę zbudowaną z liści i drzew  ich koron prześwitywało zalednie kilka wstąg światła, rzucających się na miękką ściółkę leśną. Klara spojrzała na swoje ręce - w  jednej z nich mocno ściskała nóż z elegancko rzeźbioną rączką. Krople krwi zdobiące jego czubek mieniły się swoją subtelną czerwienią z blasku mało widocznego słońca. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy w wyrazie niedowierzania i strachu. Chciała otworzyć dłoń, by wypuścić narzędzie zbrodni ze swojej drobnej, bladej ręki, jednak w  jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób nie mogła tego zrobić. Albo nie chciała, albo ciało odmawiało jej posłuszeństwa - niestety, nie potrafiła skupić się na swoich myślach, dlatego nie wiedziała, która z tych opcji jest prawdziwa. Zamiast tego nerwowo  świdrowała wzrokiem otoczenie. Chciała krzyknąć - jednak kiedy próbowała rozbudzić w gardle drgania, z jej ust wydobył się mało słyszalny nawet dla niej samej pisk. Chciała pobiec jak najdalej od tego absurdu, jednak nogi zdawały się jej tak ciężkimi, że z wielkim trudem zrobiła cztery kroki, na dodatek bardzo się przy tym męcząc. Zza pleców dobiegł ją szum liści targanych przez wiatr, a po kilku sekundach - jakiś cichy, zmysłowy głos nawołujący jej imię, który wydawał się Klarze dziwnie znajomym, jednak nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd go znała. Głos ten był lekki i kuszący; w końcu przeistoczył się w nucenie, a potem w powolną, majestatyczną melodię, która mimo subtelności dźwięków przyprawiała dziewczynę o nieprzyjemne ciarki na plecach, a po jakimś czasie - o nieznośny ból głowy. Nagle liście drzewa rosnącego naprzeciwko niej zaszumiały, a spomiędzy nich wyłoniła się niewyraźna sylwetka. Klara cofnęła się o krok, oddychając niespokojnie. W jednej, niespodziewanej chwili nieodgadniona postać pojawiła się przy jej ciele. Poczuła lekkie ukłucie w sercu, które w końcu przybrało na sile - jakby tysiące małych, ostrych noży otoczyło je, powoli wbijając się w jego miękką konsystencję. Ból rozrósł się na całą klatkę piersiową, paraliżując po kolei tułów, nogi, stopy, całe ciało, w końcu - umysł. W środku cała krzyczała, jednak na zewnątrz można było zobaczyć  tylko ubraną na zielono, trzeźwo stojącą dziewczynę. Klara zobaczyła ją w szabli trzymanej przez przyodzianą w nieskazitelną biel postać - tak, to na pewno była ona. "Dlaczego wyglądam tak normalnie?" zadała sobie pytanie, podczas kiedy, zwijając się z bólu, utraciła panowanie nad nogami i upadła na ziemię. Spojrzała na swoje ręce - pokrywała je metaliczna, czerwonokrwista ciecz, powoli rozlewająca się po rękach i reszcie ciała. Już nie wiedziała, czy to, co czuła było bólem, czy zwyczajną dezorientacją. Obraz, który wcześniej widziała tak wyraźnie - drzewa rosnące jedno przy drugim - zaczął rozlewać się w jedną, brązowo - zieloną plamę, która w końcu pociemniała, aż Klara miała przed sobą jedynie czerń, w  której nie można było dostrzec niczego. Dziewczyna, wcześniej nie mogąca wydobyć z siebie żadnego dźwięku, tym razem krzyknęła przeraźliwie. Jej głos rozprzestrzenił się po całym lesie. 

* * *

Nazywali go Grabarzem.
I rzeczywiście nim był. Mimo wydźwięku tego słowa, William lubował się w  tym nie za bardzo zaszczytnym tytule. Kochał swoją pracę tak bardzo, jak biznesmen kocha pieniądze. Jak matka kocha swoje rodzone dzieci, to te samo uczucie, jakim darzy przyszły samobójca garść paracetamolu albo ostrą żyletkę. Grzebanie zmarłych było dlla niego głównym zajęciem w jego nędznym życiu. William nie pracował ciągle w  jednej firmie pogrzebowej; zmieniał placówki po każdej solidnie wykonanej robocie. A że miał kilkanaście zleceń na dzień, ostatnio musiał powracać do firm, w których już zadziałał. Głównie dlatego, bo nie lubił podróżować. To człowiek bardzo sentymentalny, nie przepadający za zmianami.
Nasz Grabarz wyglądem nieco przypominał Grabarza z pewnej pracy plastycznej autorstwa Wiktora Wasniecowa z 1871 roku. Był to dobrze zbudowany mężczyzna. Z jego ust zawsze wystawała wypalona już dawno fajka. Nie to, że nie miał pieniędzy na tytoń – wręcz przeciwnie! Zarabiał tak wiele, jako, tak mawiają, najlepszy grabarz w mieście, że mógł pozwolić sobie na wszystkie uciechy, jakie tylko Życie potrafi nam dostarczyć.... stop. Nie wszystkie. Jako sierota, którym się stał po piątym roku życia, bardzo chciałby być kochanym. By ktoś go obdarzył  bezinteresowną miłością, nieważne, że był brzydki już od pierwszych chwil, jakie dane mu było spędzić na tym świecie, oraz mimo jego paskudnego charakteru. Pomimo jego chorobliwej fascynacji śmiercią. Marzenie to, mimo jego mrocznego usposobienia, nadal tli się gdzieś na dnie jego starego serca.
Po prostu William nie lubił palić, ale z jakiegoś powodu kochał uczucie napędzane tym, jak ten przedmiot wystaje mu spoza obrzmiałych, popękanych warg.
Może przyjrzymy się jego życiu. Te mijało mu na pochówku zmarłych. Pokochał tę robotę, jak kiedyś, po ucieczce z sierocińca (nawiasem mówiąc dostał potem niezłe lanie od kucharki... dlaczego kucharki, spytacie? Bo była to osoba, która wtykała nos w nie swoje sprawy, przy czym cechowała się największą surowością względem wychowanków  pośród całego personelu), poszedł na cmentarz. Od zawsze fascynowała go śmierć, palące się znicze, wysuszone wieńce kwiatowe na kopcach, które czekały, aż zostaną pokryte marmurem. Tak się akurat złożyło, że załapał się na uroczystość pogrzebową. Ludzie. Wiele ludzi, ubranych na czarno,. Płakali. Niektóre kobiety miały rozmazany czarny makijaż pod oczami. William zastanawiał się, czemu tak rozpaczają. Już jako ośmiolatek, bo tyle miał wtedy lat, zastanawiał się nad naturą śmierci oraz nad tym, co utrata kogoś bliskiego robi z ludźmi. Nie rozumiał tego i nie rozumie po dziś dzień. Był obojętny wobec losu tych, których tułaczka po Tym Świecie dobiegła końca.
Dziś był dzień jak każdy inny. William szykował się na pogrzeb. Założył, jak zwykle, wysłużoną czarną marynarkę.

GotLink.pl